Rotorua – gejzery, Maorysi i krwiożercze papużki :)

Co prawda jesteśmy już po Mistrzostwach Świata, ale chciałbym opowiedzieć wam jeszcze o paru ciekawych miejscach, które widzieliśmy w Nowej Zelandii. W ramach odpoczynku przed regatami, pojechaliśmy na całodniową wycieczkę, do niewielkiej miejscowości Rotorua, w samym sercu Nowej Zelandii. Zobaczyć mieliśmy park z gejzerami i wodami termalnymi –  Wai-O-Tapu, Maoryską wioskę, o „krótkiej i wdzięcznej” nazwie Tewhakarewarewatangaoteopetauaawahiao (w skrócie Whakarewarewa :>) oraz ogród zoologiczny ze zwierzętami, żyjącymi tylko i wyłącznie w Nowej Zelandii, łącznie z ptaszkiem kiwi. Rano po zjedzeniu śniadania wpakowaliśmy się w samochód i wyruszyliśmy na wyprawę.

Na samym początku udaliśmy się, do parku z gejzerami. Przy kasach z biletami, znajdował się sporawy sklepik, oczywiście pełny różnorakich pamiątek. Wszyscy zawodnicy zgodnie uznali, że gejzery mogą poczekać i rozbiegli się po sklepie. Po chwili wyszliśmy jednak stamtąd pokrzepieni wiadomością, że jeszcze tam wrócimy :) . Podążaliśmy niespiesznie ścieżką, podziwiając cuda natury. Od „zwykłych” gejzerów, które obryzgiwały nas wodą, po śmierdzące zgniłym jajkiem, bajecznie kolorowe baseny z gorącą wodą. Oglądanie tego ”termicznego raju”  było bardzo fascynujące, jednakże odór siarki był tak silny, że zatykało płuca, a niektórym robiło się niedobrze. Nawet dzisiaj, gdy patrze na zdjęcia tych baseników siarczanych czuję zgniłe jaja :)

Następnie udaliśmy się do maoryskiej wioski. Była to niewielka mieścina. Żyło w niej około 250 Maorysów, którzy częściowo zaadaptowali nowoczesną technologię np. jeździli po wiosce samochodami, a w domach można było znaleźć telewizory i komputery. Pewne aspekty ich życia pozostały jednak nie zmienione. Wioska leży na terenie bardzo aktywnym termalnie. Między domami są gorące źródła i termalne jeziorka, które mieszkańcy wykorzystują min. do gotowania posiłków. W sprytny sposób urządzono także łazienki. Gorąca woda z siarczanego bajorka spływa kanałem do wybudowanych basenów, napełniając je ciepłą wodą. Doszedłem do wniosku, że takie termalne źródełka są całkiem przydatne, ale nie wiedziałem jak ci Maorysi wytrzymywali w tej wiosce, skoro tuż za oknem mają bajoro emitujące zapach, podobny do takiego,jakby leżała tam kupa zgniłych jaj :) . Z wioski wyszliśmy głodni, a także pełni podziwu dla Maorysów i ich wytrzymałych nosów :)

W ogrodzie zoologicznym mieliśmy do czynienia z nowozelandzką fauną. Niestety przyjechaliśmy trochę za późno, przez co nie udało nam się zobaczyć ptaszka kiwi. Zawiedzeni, poszliśmy podziwiać pozostałych mieszkańców zoo. Ku naszemu zdziwieniu najczęściej spotykanym przez nas stworzeniem była kaczka krzyżówka :) Widzieliśmy także inne ptaszki takie jak Nowozelandzka papuga górska – potocznie nazywana Jenny. Z początku wydała nam się sympatycznym ptaszkiem, ale gdy p. Monika przełożyła palec przez kratę, próbując przywołać papużkę, ta bezceremonialnie ją dziabneła. Odtąd to wredne ptaszysko znane było nam pod nazwą Krwiożercza Jenny :) . Później dowiedzieliśmy się, że Jenny nie tylko nas tak potraktowała. W górach dziko żyjące papugi napadają nawet na turystów, wykradając jedzenie. Słyszelismy autentyczne historie o podziobanych samochodach, których własciciele nie chcieli podzielić się swoim prowiantem. Prawdziwa ptasia mafia :) Widzieliśmy też inne ptactwo, a także uwielbiane przez Martynę iguany. Na koniec zrobilismy sobie wspólne zdjęcie przy ogromnym, plastikowym ptaszku kiwi grającym w rugby :)

Niestety nie posiadam zdjęcia Krwiożerczej Jenny, więc zamieszczam innego egzotycznego ptaszka :)

 

Dodaj komentarz

Adres elektroniczny nie będzie publicznie widoczny.

*

*