U najlepszych Optimiściarzy świata…
Bardzo cieszyłem się, że mogę pojechać na ten wyjazd. Jak już wielokrotnie pisałem Singapurczycy są najlepszymi Optimiściarzami na świecie (3 pierwsze miejsca – 2012 World Championships), a żeglując koło nich mógłbym się wiele nauczyć. Tak więc 6 grudnia razem z trenerem Staniulem i jego synem – Mikołajem, a zarazem moim kolegą „z wody” zapakowaliśmy się do samolotu. Oprócz nas, w czasie zgrupowania trener Zizi opiekował się dwoma Szwajcarami, dwoma Szwedami oraz jednym Niemcem. Takim właśnie składam wyruszylimy na podbój Singapuru.
Dolecieliśmy bez żadnych problemów. W czasie tego wyjazdu nie mieszkaliśmy w hotelu, a u tamtejszych, „żeglarskich” rodzin. Ja zostałem ugoszczony przez panią Jaclyn i jej męza. Ich syn, Damien jest Optimiściarzem tak jak ja.
Czas przejść do bardziej żeglarskich aspektów wyjazdu. Po przybyciu do portu otrzymaliśmy tamtejsze łódki, które muszę przyznać nie były w zbyt dobrym stanie. Jednak udało nam się doprowadzić je do porządku. Jeśli chodzi o zmiany w moim sprzęcie, musiałem wymienić uszkodzony w trakcie regat Trofeo Torbole bom (tuż przed wyścigiem pękła mi knaga i udało mi się wystartować tylko dzięki pomocy trenera Przemka Strusia). Dlatego zamiast mojej MKIII używałem nowego, testowego bomu marki Selden, pożyczonego mi przez trenera Ziziego.
W czasie treningów, przygotowywaliśmy się zarówno do regat drużynowych, jak i flotowych. Warunki były trudne. Niezbyt silny i zmienny wiatr – występowały zarówno małe zmianki, charakterystyczne dla jezior, jak i duże, stałe zmiany, które utrzymywały się przez dłuższy czas. Do tego dochodził silny prąd. Żeglowałem już parę razy na prądzie, ale nigdy, przy tak nietypowych warunkach wietrznych, dlatego początkowo musiałem się do tego „przystosować”. Po paru dniach rozgrzewki i ćwiczeń, przyszedł czas na regaty. Razem ze mną w drużynie było dwóch Szwedów oraz Mikuś. Zostaliśmy także ciekawie nazwani: „Rest of the world”. Początkowo powodowało to trochę śmiechu wśród Singapurczyków, jednak skończyły się one kiedy zaczęliśmy wygrywać wyścigi. Ostatecznie, mając na koncie dwie porażki wylądowaliśmy w finale, gdzie niestety polegliśmy w straciu z Singapurczykami. Trochę szkoda, bo było blisko, ale srebrny medal na Drużynowych Mistrzostwach Singapuru, to duże osiągnięcie.
Przed flotowymi mistrzostwami zmieniliśmy port, w celu znalezienia lepszych warunków. Niestety niepotrzebnie. Na nowym akwenie wiatr często był zbyt słaby, żeby móc żeglować na prądzie, którego prędkość jednego dnia dochodziła nawet do 60m/min! Jednakże udało się rozegrać 6 wyścigów. Żeglowałem ze zmiennym szczęściem. Czasami pływałem naprawdę wysoko, a czasami musiałem się wyciągać na znośne miejsca. Raz po fatalnym stracie (byłem przedostatni), udało mi się wejść do pierwszej piątki. Niestety ten wyścig został przerwany z powodu braku wiatru.
W czasie tego wyjazdu nauczyłem się bardzo wiele. Na co dzień obcowałem także z zupełnie inną kulturą i musiałem wspiąć się na wyżyny moich umiejętności lingwistycznych (jęz. angielski), aby zminimalizować dzielącą nas barierę językową. Przeżyłem także wiele ciekawych chwil. Dlatego uważam ten wyjazd za udany .